Kiedyś jadało się mniej mięsa i u mnie w domu obiady typu jakaś zupa na pierwsze, a na drugie ryż na mleku, knedle z owocami, pierogi leniwe lub klasyczne ze słodkimi farszami, racuchy, naleśniki to był standard. Mama pracowała w mleczarni, a deputaty obejmowały zarówno pracowników produkcji jak i biura, więc otrzymywała z pracy produkty nabiałowe (w tym przepyszny twaróg) i gotowało się z tego co było.
Nigdy nie zapiekam ryżu, bo w domu wszyscy preferują gotowany - może być z samym cynamonem, z jabłkami i cynamonem, może być z musem truskawkowym, który robię i mam pomrożony w słoiczkach. Albo zupełnie prosta opcja - do miseczki z gorącym ryżem wtykam kostkę gorzkiej czekolady. Jest to dość pożywne danie, a że kolację jemy dość wcześnie, to na ten posiłek najczęściej wjeżdża ryż. Bywa też na obiad, ale najczęściej wtedy, gdy dzieci chorują albo są rekonwalescentami i nie mają ochoty na mięso, ziemniaki i surówki.