Joł.
Noc była koszmarem. Już nie chce mi się tego wałkować. W każdym razie wstałam jakoś koło trzeciej i już nie mogłam spać i kręciłam się po domu. Zapomniałam, że sobota jest dniem ważenia i zważyłam się po śniadaniu. Cóż.. Waga taka jak tydzień temu, więc chyba wszystko idzie w dobrym kierunku skoro najedzona ważę tyle samo to przy prawidłowym pomiarze byłby spadek. Ucieszyło mnie to bardzo, serio.
Poszłam z psem na spacer i było trochę strasznie. Miasto ciemne, wszędzie mgła, masakra. Mimo wszystko spacer pomógł mi trochę rozgonić demony, które zaczęły się kłębić w mojej głowie i duszy.
Źródło: fotografia własna
Pojechałam zrobić zakupy na cały tydzień i muszę otwarcie powiedzieć, że warto będzie przeprosić się z Lidlem. Z ciekawości ściągnęłam ich apkę i dzięki temu kupiłam banany i paprykę w śmiesznie niskiej cenie. Było warto. Zakupy na cały tydzień kosztowały mnie bodajże 60 zł, więc myślę, że jest bardzo git.
Kręciłam się po domu. Jestem mega wyczerpana. Pod oczami mam takie wory jakby mnie ktoś pobił, ale to nic. Nie przejmuję się tym, próbuję po prostu zaakceptować mój stan takim jaki jest i czuję się z tym lepiej. Akceptacja. Klucz do sukcesu. Pozmywałam gary, zdjęłam pranie i przygotowałam sobie plan powrotu do aktywności fizycznej. Planuję rozpocząć delikatnie jazdę na rowerze stacjonarnym. Nie za dużo, pomału i lekko. Po prostu, żeby się rozruszać. Moje możliwości są dość małe, ale chcę dać z siebie wszystko.
Poszłam z piesełem na spacer do parku i szukaliśmy śladów jesieni. Kocham aktualną porę roku, jest po prostu pięknie. Żółty, pomarańczowy, czerwony, brązowy. No coś pięknego. Długo połaziliśmy dzięki czemu o 13 już miałam 9k kroków. Było warto.
Źródło: fotografia własna
Źródło: fotografia własna - model wyraził milczącą zgodę na publikację jego głowy
Źródło: fotografia własna
Źródło: fotografia własna
Po spacerze byłam głodna jak wilk. Chciałam odgrzać obiad, ale olśniło mnie co sobie rozpisałam na podwieczorek i postanowiłam zacząć od tego. Twaróg, truskawki i banan. Nie stać mnie na kupowanie truskawek, ale była promocja na mrożone i się skusiłam. Szczerze? Nie pamiętam nawet ile lat nie jadłam truskawek, bo zawsze było mi szkoda kasy, bo wódka była ważniejsza. Prawie się popłakałam takie to było pyszne. Zapach truskawek kojarzy mi się z ogrodem babci i dziadka. Truskawki rwane z krzaczka, tak samo porzeczki, agrest, poziomki.. Tylko taki głupi posiłek, a wywołał we mnie euforię i ciąg cudownych wspomnień. To mi się nie zdarza. Przez traumy, których doświadczyłam mam zupełnie wyparte dzieciństwo i w ogóle przeszłość. Jadłam i prawie płakałam, że mam cudowne wspomnienia z babcią i dziadkiem. A to były tylko truskawki.. Zrobiło mi to dzień. Zjadłam coś przeprzeprzepysznego, a do tego mogłam jak małe dziecko marzyć i taplać się we wspomnieniach. Nie są wyraźne. To po prostu zapachy, mgliste wizje. Ale są. I są piękne. Kocham moich dziadków nad życie i cieszę się, że dzięki nim mam jakiekolwiek szczęśliwe wspomnienia z młodości. Z obecnego czasu zresztą też, bo dalej są filarem mojego życia. Nieźle popłynęłam, co? Niby tylko truskawki, a takie rzeczy się zadziały.
Źródło: fotografia własna
Trochę się pokręciłam po mieszkaniu i pojechałam po kumpelę, żebyśmy wspólnie pojechały na miting. Byłam mocno zestresowana, bo zaprosiłam na miting również koleżankę z terapii i bałam się, że nie będzie jej się podobać. Spoiler alert: podobało jej się i bardzo mi dziękowała za zaproszenie. Kamień spadł mi z serca. Sam miting fajny jak zawsze. Nie było dzisiaj takiego pana, który zawsze prowadzi miting, a ja zmian nie lubię, ale i tak było fajnie. Rozmawialiśmy o nawrotach. Nawrót to takie hmmm stany emocjonalne jakby człowiek szykował się do zapicia. Na szczęście nawrót nie musi się skończyć zapiciem. Trzeba tylko po prostu bardzo o siebie zadbać w tym okresie i to mija, po prostu. Na ogół nawrót jest wynikiem zaniedbania siebie, swoich potrzeb i granic. Ja mam wielką trudność z nawrotem, ponieważ nie potrafię racjonalnie oddzielić co jest faktycznie nawrotem, a co w moim przypadku jest jakąś jazdą wywołaną dwubiegunówką. Dla własnego komfortu psychicznego postanowiłam nie rozbijać gówna na atomy i reaguję po prostu na każdy zagrażający mi stan. I tyle. Było super, serio.
Nie sądziłam, że mój poranny wpis wywoła pozytywny odzew. Trochę tego chciałam, ale nie sądziłam, że może on być dla kogoś jakimś pozytywnym doświadczeniem. Bardzo mnie to ucieszyło, bo włożyłam w pisanie dużo pracy i serca, bo to wcale nie jest takie łatwe pisać o tym jak się człowiek zaniedbywał i upadał. To może z boku tak wygląda, ale wcale tak nie jest. Zdarzają się wpisy, które piszę na raty czy przez godzinę. Serio. Bo to wszystko nie jest takie łatwe. Pomijając już ogólną tematykę, którą poruszam to jeszcze do tego staram się, żeby moje wpisy były po prostu przyjemne dla oka.
Wieczorem rozmawiałam przez telefon z przyjaciółką. Jej przyjaciółka wczoraj spowodowała wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Bardzo mną to wstrząsnęło. Nie wiem czy umiałabym się podnieść z takiej traumy. Nie wiem nawet jak można taką osobę wspierać, bo co można powiedzieć? Nie martw się, jutro będzie lepiej? Nie będzie. Ani jutro ani za tydzień. Doceniam w takich chwilach moje życie. Jasne, jest mi źle, bo bla, bla, bla, jest mi trudno, bo bla, bla, bla mogłabym wypisywać argumenty do jutra, ale wstaję rano z łóżka i nie czuję odpowiedzialności za cudze życie, tylko za własne. A mieć na sumieniu człowieka? Współczuję, bo wypadek nie zakończył jednego życia. Zakończył dwa mimo tego, że fizycznie jedna osoba wyszła bez szwanku. Coś strasznego.
Wzięłam leki i zrobiłam to bardzo niechętnie. Boję się, że znowu będę miała jakieś psychotyczne jazdy. Postanowiłam, że we wtorek spróbuję się dostać do mojej pani doktor pomiędzy umówionymi pacjentami, bo po prostu realnie boję się o siebie. Coś jest nie tak, bo przecież biorę ten zestaw leków od grubo ponad miesiąca, a od kilku dni wszystko jest nie do zniesienia. Niestety albo na szczęście nie jestem lekarzem i nie potrafię sama znaleźć przyczyny tego stanu rzeczy, więc ewidentnie jest tutaj potrzebna specjalistyczna wiedza psychiatry. Swoją drogą coraz częściej udaje mi się nazywać rzeczy po imieniu, że idę do psychiatry, a nie do lekarza. Coś pięknego.
I tyle. Jestem tak przebodźcowana, że mogłabym tak jeszcze godzinę kolejną pisać, ale starczy tego dobrego. Uzupełnię płyny i idę się położyć w nadziei na głęboki, przyjemny sen. Nigdy nie tracę tej nadziei, serio.
Śniadanie: brownie
Drugie śniadanie: czekolada gorzka + twaróg z truskawkami i bananem
Obiad: kurczak z ryżem i brokułami
Kolacja: jajecznica
Woda: 3l
Kroki: 13k
Do jutra!