Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Fatalnie spałam. Moje zasypianie rodzi coraz więcej lęków, więc jest tragedia. Nie wiem czy te nowe leki cokolwiek pomagają, mam poczucie, że nie. To wszystko sprawiło, że zaspałam i ledwo zdążyłam na terapię. Pomimo tego, że wyszłam z domu przed 8 już było niesamowicie gorąco, meh.
Na terapii było w sumie fajnie. Trochę pogadaliśmy tak o, po prostu, co u kogo słychać i znowu dostałam dużo ciepłych i budujących słów. Kompletnie się tego nie spodziewałam i nie potrafię takich słów przyjmować. Nie wiem czemu. Zaraz się peszę i mam silną potrzebę zaprzeczania, że nie, ja wcale nie jestem fajna, ja wcale nie mówię fajnie, mylicie się. Nie umiem nad tym zapanować, więc po prostu spuszczam głowę i siedzę. Robiliśmy dzisiaj ciekawe ćwiczenie zwane mapą życia. Chodziło o to, żeby narysować na dużej kartce okrąg i dzieląc ten okrąg na kawałki jak tort wypisywać w nim to, co jest dla nas najważniejsze. Nie tylko te dobre rzeczy, ale też te złe. Bardzo mi się to ćwiczenie podobało. Skupiłam się nad nim dość mocno. Pomimo mojego skoncentrowania na zadaniu kompletnie nie mogłam znaleźć w swoim życiu rzeczy / osób / zjawisk, które stanowiłyby zagrożenie dla mojej trzeźwości. Wydaje mi się, że oczyściłam z tego swoje życie. Może czegoś nie dostrzegam? Sama już nie wiem. Za tydzień będziemy omawiać to zadanie i będziemy to robić w takiej formie, że przedstawiamy swoją pracę i otrzymujemy informację zwrotną od grupy i może wtedy się dowiem czegoś więcej. Czy to możliwe, żebym aż tak dobrze zadbała o swoją trzeźwość?
Po terapii pojechałam na zakupy, które mnie zirytowały. Znowu w Biedronce chyba była jakaś promocja na piwo, bo dziki tabun ludzi z wózkami i koszami wypełnionymi alkoholem. Jak nasze społeczeństwo ma być zdrowe skoro picie jest tak nachalnie promowane? Kupiłam kilka niezbędnych rzeczy i pognałam do domu.
Zadzwoniła do mnie koleżanka z terapii, ta o której pisałam wczoraj z prośbą czy mogłabym jutro ją i jej siostrę zawieźć w jedno miejsce. Zgodziłam się, bo nie jest to dla mnie problem żaden, ale dopiero po wyrażeniu zgody dowiedziałam się, że będzie to ode mnie wymagało wstania o 5:30. Nie wiem jak to skomentować, niech wystarczy stwierdzenie, że wyrażam z tego powodu umiarkowany zachwyt. Potem napisał do mnie przyjaciel, że uległ wypadkowi w pracy za granicą i czy mogłabym towarzyszyć mu w szpitalu jak jutro zjedzie do Polski. Oczywiście, że bym mogła chociaż szczerze mówiąc miałam plan, żeby jutro siedzieć w domu zamknięta i ładować moje introwertyczne baterie, bo są one totalnie wyczerpane.. Ale nie odmówię przyjacielowi, nie ma opcji..
Pokręciłam się po domu i pojechałam do rodziców. Było przesympatycznie. Lubię z nimi spędzać czas i cieszę się, że w końcu doszliśmy do takiego etapu naszej relacji, że ten czas spędzany jest po prostu fajnie. Pogadaliśmy o pracy, serialach, kwiatkach i spoko. Potem pojechałam spotkać się z kolegą i wróciłam do domu społecznie totalnie zajechana. Mam dość interakcji z ludźmi, naprawdę.
Teraz sobie siedzę i piszę z kierowniczką i w sumie jest wesoło, ale idę zaraz spać, bo budzik nie będzie miał litości o tej 5:30.
Do jutra.