Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Wstałam jakaś taka skwaszona. To mój piąty dzień pracy z rzędu pomimo tego, że mamy czwartek, więc już trochę odczuwam zmęczenie całym tygodniem. Ta niedziela pracująca niby była lajtowa, ale jakoś ją odczuwam. Kiepsko mi ostatnio idzie wysypianie się, ale mam wielką nadzieję, że w weekend porządnie pośpię i zregeneruję się przed kolejnym tygodniem pracy.
W pracy sajgon jak zawsze. Kierowniczka miała dzisiaj dużo spotkań, więc byłam sama i było to straszne doświadczenie, bo naprawdę dzisiaj się bardzo dużo działo. Naprawdę brakowało mi jej wsparcia, bo pracy było tyle, że nie wiedziałam w co mam włożyć ręce. Do tego jeszcze mieliśmy globalną awarię internetu i przez ponad godzinę nie mogliśmy w ogóle pracować. Bardzo mnie to wkurzyło, bo pracy był po prostu ogrom, a my się zajmowaliśmy bzdurami typu sprzątanie, bo nic innego nie mogliśmy robić. Dobrze, że mamy bardzo sprawny zespół informatyków, a najlepszy z nich był dzisiaj akurat na miejscu [pracuje zdalnie na ogół] to jakoś w miarę to poszło. Awaria musiała być naprawdę gruba, bo internetu nie było u nas jak i w obu miejscach w Warszawie. Po powrocie sieci wszystko było robione totalnie na wariata. Nie jestem zadowolona z tego dnia. Myślę, że mogłam zrobić więcej, ale brakło mi po prostu mocy przerobowych. Niestety dużo dzisiaj zostawiłam na głowie koleżanki z drugiej zmiany. Jestem też mocno poirytowana tym, że nie wiem na czym stoję jeśli chodz o grafik w najbliższym czasie. Może się zmieni, może się nie zmieni, może będę musiała przejść na drugą zmianę, może nie. Irytuje mnie to strasznie. Jest chaos, a nasze szefostwo kompletnie nie ma pomysłu jak z tego chaosu wyjść. Zajmują się pierdołami typu czy palety stoją równo jak od linijki, a zawalają tak fundamentalne sprawy jak odpowiednia obsada managementu. Jestem poirytowana.
Po pracy wpadłam do domu, wyprowadziłam psa, strzeliłam szybką kawę i pojechałam na terapię. Nie chciało mi się. Bardzo musiałam z sobą walczyć, aby nie iść spać tylko pojechać na zajęcia. Na samej terapii w myśl mojego postanowienia byłam bardzo aktywna. Udzielałam informacji zwrotnych za co kilkukrotnie pochwalił mnie terapeuta. Na koniec zajęć zapytałam go co z moim przejściem na terapię pogłębioną i powiedział, że on przeciwwskazań nie widzi, mam jego błogosławieństwo i mam we wtorek porozmawiać z moim terapeutą indywidualnym od kiedy zaczynam. Bardzo mnie to ucieszyło, bo to kolejny krok w moim rozwoju i drodze do trzeźwości. Trochę się stresuję, bo nie wiem jak to wygląda, ale jestem pełna nadziei jednocześnie.
Po powrocie do domu totalnie nie miałam na nic siły. Nawet mi się jeść nie chciało. Wzięłam długą kąpiel i zaległam przed komputerem. Wbiłam w internet numer mojej karty internetowej, aby sprawdzić co się za nim kryje, ponieważ codziennie dostaję telefony w poszukiwaniu adwokata. No i faktycznie numer ten widnieje przy wizytówce pewnego adwokata. Napisałam pięknego maila z prośbą o aktualizację danych, ponieważ lekko mnie te telefony irytują, ale niestety nie dane było mi się z jegomościem skontaktować, ponieważ poczta email zwraca komunikat, że wiadomość nie może być dostarczona. Nie chciało mi się już dzisiaj grzebać, ale jutro sobie usiądę na spokojnie i spróbuję tego pana jakoś namierzyć, bo nie będę ukrywać, że trochę te telefony są frustrujące. Dzisiaj jak zadzwoniła pani i szukała pana adwokata to wręcz się ze mną wykłócała, że ona dzwoni pod prawidłowy numer i już, teraz, natychmiast mam jej dać do telefonu pana X. Alternatywnie jeśli nie uda mi się skontaktować z byłym właścicielem numeru telefonu to będę szukać opcji jak na jednej z kart SIM zablokować połączenia przychodzące dla numerów spoza listy kontaktów. Ale to się pobawię jutro, dzisiaj już mi się nie chce. Dokończę ten wpis i idę spać.
Cieszę się, że ten tydzień się kończy. Niby nic takiego się nie wydarzyło, a czuję się jakaś taka przebodźcowana i przemęczona. Nie skłamię jak powiem, że naprawdę liczyłam na ten urlop pod koniec lipca, a tak czekają mnie jeszcze dwa miesiące orki, żeby mieć tydzień wolnego. O ile przedłużą mi umowę w pracy, bo ta kończy się za miesiąc, a nowego dokumentu ni widu ni słychu. Niby kierowniczka mi powiedziała, że umowę otrzymam i mam się nie martwić, ale dopóki nie mam papierka w ręce to nie zamierzam się podniecać. W przyszłym tygodniu uderzę do nich ponownie z zapytaniem co z moją umową, ponieważ w razie czego nie chcę zostać na lodzie. Jednak jak papier podpisany to od razu człowiek się zupełnie inaczej czuje.
I tyle chyba na dzisiaj. Idę się położyć, bo budzik bez litości o czwartej wyrzuci mnie z łóżka. Na szczęście już jutro piąteczek.
Do jutra.